Witam wszystkich serdecznie Często spotykam się z pytaniem – kiedy zacząłem mieć problem, kiedy przekroczyłem granicę za którą przestałem pić kontrolowanie.. kiedy to już było uzależnienie a kiedy jeszcze nie.. Granica… granica kojarzy mi się z murem.. wiele lat waliłem głową w mur.. ale żeby przeskoczyć go musiałem najpierw upaść i poznać go od fundamentów.. – tak właśnie zaczęło się moje trzeźwienie. Nie raz nad tym się zastanawiałem. Dzisiaj wiem że nie znalazł bym w swoim starym życiu takiej granicy. To raczej mozolne z uporem maniaka schodzenie po schodkach w dół… Niby łatwiej niż do góry, niby stopnie nie duże, niby każdy czasami schodzi.. tylko że ludzie wokoło schodzili dwa-trzy stopnie, zatrzymywali się i wracali.. a ja ciągle w dół i w dół… Bez sensu… . Schodząc w dół coraz mniej widziałem, coraz mniej dostrzegałem, ogarniały mnie coraz większe ciemności… coraz słabiej widziałem szczególnie siebie i drugiego człowieka. Kolejne żaróweczki w mojej lampie przygasały, coraz częściej używałem wódki dla rozjaśnienia ogarniających mnie ciemności.. coraz większy strach, złość, frustracje, agresja.. wciąż schodziłem w dół zataczając się i zadając sobie co schodek pytanie po co ja tam lezę, wymyślając sobie tysiące wirtualnych, bzdurnych powodów – które setki razy powtarzane jak mantra – stawały się w moim umyśle prawdą. Zdarzało się też że prosiłem Boga by mnie z tej dziury wyciągnął – ale .. oczekiwałem że zbuduje mi windę – wejdę wcisnę przycisk i już.. – bo drałować pod górę nie miałem zamiaru… Bo ja dalej chciałem schodzić. Okłamywałem się że tak przecież jest łatwiej. W końcu wszyscy zostali wyżej – a ja zostałem sam, sam z sobą, z rozpierduchą w moim życiu, tracąc rodzinę, firmę, znajomych… Konsekwencje,, konsekwencje, konsekwencje… Ale w dół dalej było łatwiej, nawet nie pamiętałem że można iść także w górę. Każdy schodek – to tak naprawdę każda moja zła decyzja, odrzucona wartość, wada której
pozwalałem działać, każdy objaw egoizmu, każda manipulacja, każde kłamstwo, każda krzywda którą zrobiłem, każdy lekkomyślny uczynek , każde złamanie dekalogu, itd…. Miałem powoli dość ( tak mi się wydawało..) stałem w ciemnościach zapłakany, zdewastowany, rozdarty – dzierżąc ostatnią rzecz która mi została – butelkę. Trzymałem kurczowo – i każdy kto chciał mi ją zabrać stawał się moim wrogiem. Wtedy już było niewielu takich. Ktoś spuścił mi linę – i powiedział że wciągnie mnie trochę do góry – ale mam się jej trzymać i nie puszczać. Była to moja żona. powiedziała że to ostatni raz… Chwyciłem się kurczowo .. ale jak zobaczyłem jadąc do góry – że tam troszkę wyżej wcale nie jest lepiej ( zaczynało razić mnie światło – w którym zaczynałem dostrzegać jaki jestem ..), a rączki zaczynały boleć.. więc puściłem. I znowu głęboka d….. . Musiałem mocno się potłuc i parę rzeczy sobie połamać – żeby zdecydować że wchodzę jednak z powrotem do góry. Dostrzegłem różnicę – pomiędzy tym co trochę wyżej – a tym co u mnie na dnie.. . Ale sam nie miał bym szans. Wsparcie, dobre słowo, dobre rady, wyciągnięta ręka z szklanką kawy czy herbaty ( wiadomo gdzie..), ciepły uścisk ręki, przytulenie, głos mówiący „dobrze że jesteś”, brzęczący telefon w kieszeni i piękna, kompleksowa instrukcja z tysiącami przykładów jak nauczyć się znowu żyć. Przykładów okupionych łzami, cierpieniem, płaczem – czasami śmiercią.. Potykałem się, cierpiałem, wstawałem, ból kolan był nie do zniesienia. Ale gdy wydawało się że już nie dam rady – przychodził spokój i nowa siła. Parę razy byłem bliski upadku – ale za każdym razem gdy tylko poprosiłem o pomoc – znalazł się ktoś kto mnie podtrzymał, pomógł, postawił krzesło bym na chwile mógł spocząć.. I dalej wchodzę – od 4 lat.. dzisiaj idę uśmiechnięty, zadowolony, dostrzegam coraz więcej światła . I pomimo tego że czasem jestem zmęczony, niewyspany – jestem szczęśliwy. Ja już byłem na dole – i zrobię wszystko by tam więcej nie trafić. I wcale nie jest ciężej pod górę.. pod prąd.. Dzisiaj idąc dalej podaję rękę tym którzy się zastanawiają, wahają, tym którzy zaczynają dopiero nieudolną wędrówkę do góry..zabieram ich ze sobą – jeśli tylko chcą. Czasami podtrzymam, , zaparzę kawę, podstawię krzesło, pomogę zrozumieć technikę wchodzenia.. Oddaję to co sam kiedyś dostałem, bez czego nie dał bym rady. Ale nie jest to tak – że robię to całkiem bezinteresownie. Łatwiej wchodzić w towarzystwie innych, raźniej.. a gdy przyjdzie moment że zacznę się zastanawiać czy to ma sens.. gdy przyjdzie zwątpienie – ci ludzie zmobilizują mnie do dalszej drogi. Rozmawiając z nimi przypominam sobie jak to było tam na dole , co czułem , jak myślałem.. To bardzo ważne. I dzięki nim zacząłem uczyć się dawać siebie innym ludziom. Dzisiaj wiem że nie alkohol był moim podstawowym problemem. Alkoholizm jest skutkiem. I nie ma sensu go leczyć bez leczenia jednocześnie przyczyn – bo to tzw. leczenie syfa za pomocą kremu Nivea. Można zasmarować, niby nikt go nie widzi.. – ale pod spodem rośnie i zbiera się ropa… i kiedyś pęknie.. i opryska wszystkich wokoło.. Dlatego nie tyle ważne dla mnie jest kiedy utraciłem zdolność picia kontrolowanego – ale od kiedy zacząłem podejmować nieodpowiedzialne, samolubne decyzje , których jedną z wielu było pozwalanie sobie na zbyt częste picie.. – które z czasem stało się przymusem, koniecznością.. Ale jak pisałem – to był skutek a nie przyczyna.. A ze przyczynami doskonale radzi sobie program wspólnoty AA, pod warunkiem że jest realizowany z całą szczerością, odwagą i konsekwencją. Bez manipulacji i odstępstw. To akurat gorąco polecam, i tym którzy już leżą na dnie – jak i tym którzy niedawno dopiero zaczęli wędrówkę w dół… Jerzy