Było coraz gorzej. Ludzie zaczęli odchodzić, świat brną dalej a ja topiłem smutki. I ten strach, wszechobecny strach. Bałem się już wyjść do pracy – ale też bałem się zostać w domu. Bałem się odebrać telefon – ale tez bałem się nie podnieść słuchawki. Coraz częściej chciałem popełnić samobójstwo. Pamiętam jak siedziałem na barierce balkonu na 7 pietrze . I zastanawiałem się – skoczyć czy nie skoczyć. Wypijałem kolejne piwa- puste puszki wyrzucając na na dwór. Użalałem się nad sobą jaki to ja jestem biedny, jaką mam złą żonę, jak mi ciężko i źle. Uratowało mnie że byłem tchórzem. A jak się stało że sam nie wypadłem… ktoś musiał dbać bym tak nie skończył… ktoś zaplanował mi jeszcze dalszą drogę. Ale nie radziłem sobie już z niczym, każdy najmniejszy problem, nawet taki zwykły codzienny – urastał do rangi katastrofy. Nie rozwiązywałem ich, wyłącznie tworzyłem nowe, stare zapijałem i brnąłem dalej. Doszły konflikty w domu, żona przeszkadzała mi w piciu, choć nie zdawałem sobie wtedy z tego sprawy – więc skoro ma ciągle pretensje to może rozwód? Nie interesowało mnie co się stanie z moimi dziećmi, nie interesowało mnie już zupełnie nic. Liczyłem się tylko ja.
W końcu zacząłem leczyć się u psychiatry na depresje ( przekonałem go że piję przez kłopoty – choć było dokładnie odwrotnie.. dziś wiem że alkohol w większych ilościach jest silnym depresantem i to on był przyczyną…).
Nie mogę opisywać wszystkiego co robiłem jak spanie na starych szmatach w firmie, ucieczki przez okno przed rodzicami czy żoną, rozpędzanie się na autostradzie przed wiaduktem tyle co fabryka dała… ciągłe kłamstwa, oszustwa, strach, przerażenie. I ciągły spadek w dół… . I żal do wszystkich wokoło że mnie nie rozumieją, że są źli, że nie robią tego co powinni ( znaczy to co ja bym chciał by robili). Liczyłem się tylko ja, reszta ludzi była marionetkami w moim teatrze życia… ale reżyser tego przedstawienia był kiepski..
Wiele musiałem jeszcze nawywijać, wielu ludzi skrzywdzić by osiągnąć swoje dno…
Teoretycznie w Boga nie wierzyłem, ale jak już było strasznie źle to trafiłem raz czy dwa rano do kościoła ..i błagałem – Boże zrób abym podpisał jakiś wielki kontrakt, abym nie miał długów a ja wtedy będę dobry i będę w ciebie wierzył… Nigdy nie chciał ze mną w ten sposób handlować. Dziś wiem czemu – ja chciałem żeby nawet On brał udział w moim przedstawieniu i robił to czego ja chcę. Nigdy nie interesowała mnie jego wola. Ale to że nic nie robił stanowiło kolejny dowód na to że go nie ma…
Zapraszam do dalszej lektury.. Pierwsze chwile trzeźwości