Trzeźwiejący alkoholik – o życiu i trzeźwieniu..

Zawsze miałem z tym problem. W pierwszych klasach szkoły podstawowej mniejsza ode mnie była tylko jedna dziewczynka… . Chodziłem nie modnie ubrany ( zazwyczaj po starszym bracie spodnie z wywiniętymi nogawkami by „rosły razem ze mną” w których zawsze zbierał się piasek.. , koszule z niemodnym kołnierzykiem wywiniętym na sweter. Wstydziłem się siebie, uważałem się za brzydala, słabeusza  i .. dorastałem w takim przeświadczeniu.
Aż przyszedł moment że zacząłem się dowartościowywać. Znalazłem cudowne lekarstwo które pozwalało mi być fajny, przystojny, bogaty i do tego modnie ubrany…  – a przynajmniej po jego zażyciu tak uważałem. Jednakże jak pokazało moje życie – uzależniłem się od niego – i stanowczo przedawkowywałem… .
Pamiętam dokładnie huśtawki nastrojów które towarzyszyły mi przez lata picia. W jednej godzinie mogłem być wspaniały, super fachowiec, niezastąpiony mistrz wszystkiego czego się dotkną, pracowity i wszechwiedzący skubaniec…. a godzinę później byłem zerem, niczym, takim czymś które nie wiadomo po co się urodziło, dostarczającym tylko trosk i problemów, nieudacznik, brzydal i głupek. Wtedy budził się ten Jureczek z dzieciństwa. Jureczek który się nienawidził i nie chciał żyć. Dr. Jekyll i Mr Hide .. kropka w kropkę jak z filmu. A to byłem ja – tylko nie potrafiłem lub nie chciałem realnie na siebie spojrzeć bo…ocena mogła by mi się nie spodobać.
Ale brak własnej wartości kazał mi działać. Jak? Musiałem się dowartościować. Zawsze chciałem rządzić, być kierownikiem, prezesem, właścicielem, szastałem pieniędzmi których nie miałem, po trupach kolegów piąć się do góry, wykorzystywałem każdą okazję aby np. przed przełożonym oczernić kolegę by samemu okazać się lepszym.. itp,… no i oczywiście alkohol… .
Gdy zacząłem trzeźwieć – zaczął coraz szybciej docierać do mnie ogrom zniszczeń w życiu które spowodowałem. Nie umiałem sobie z sobą poradzić. Z jednej strony coś już z sobą robiłem , z drugiej ciągle napływały coraz większe konsekwencje mojego życia.  Nienawidziłem siebie. Nie znosiłem. Najchętniej bym się utopił w  łyżce wody …ale ten strach.. Patrzyłem na żonę jak próbuje związać koniec z końcem spłacając co pilniejsze moje długi – wyrzuty sumienia.. patrzyłem na dzieci.. przecież tyle za te pieniądze można im było by dać…patrzyłem na rodziców… na znajomych którzy się budują, na kolegów którzy kupują nowe auta… a ja… może faktycznie gdybym się wcale nie urodził… . Ile razy jadąc autem wyłem z bólu jak lew, ile razy zalewałem się łzami i beczałem w samotności. Dziś wiem że wpływ miały na to nie tyle wyrzuty sumienia ( trochę za wcześnie było jak dla mnie..) – co użalanie się nad sobą. Ach jaki ja byłem biedny i nieszczęśliwy.. ale jak przyszło mi jechać na ryby, jakby przestawało być wszystko ważne – wydawałem lekką ręką parędziesiąt złotych na zanęty i przynęty.  10 zł dziennie na papierosy też jakoś mi nie przeszkadzało..drogi obiad w restauracji na delegacji – przecież muszę się dobrze odżywiać.. i znowu mógłbym długo wymieniać… . ze smutkiem patrzę teraz na moją wersję uczciwości… Żona oglądała 3 razy złotówkę nim ja wydała a ja.. chm .. wstyd ( będę miał przechlapane jak to przeczyta :):) ) . Czyż to nie mentalność Kalego  w najgorszym możliwym wydaniu? Ale tak zaczynały się zmiany. Coś tam zaczynało świtać i dojrzewać w mojej tępej palicy. Z pomocą przyszła wiara..bo skoro Bóg mnie kocha – i tyle dla mnie zrobił ( co jest niewątpliwe..) to chyba nie jestem taki znowu do bani. Coś tam może ze mnie będzie.
Powoli, powoli, ziarenko zasiane przez przyjaciół ze wspólnoty we mnie kiełkowało. Były wzloty i upadki, zaczynałem sobie radzić z wieloma uczuciami, realizując program zacząłem poznawać siebie i znów ból gdy doszedłem do wniosku – że ostatnia wymówka przeszłości – że to nie ja kierowałem życiem, że to przez alkohol tak postępowałem – legła w gruzach. Nie było wyjścia – musiałem przyznać się przed samym sobą że to nie alkohol.. TO JA, Ja z całym swoim jestestwem, wadami , przywarami, nawykami, lekkoduch i nieodpowiedzialny  szczeniak… To ja to wszystko zrobiłem. Owszem nie dostrzegałem wielu rzeczy ale dlatego – że nie chciałem ich widzieć. Skończyły się wymówki – zaczęło się trzeźwienie.  Potem przyszło zdumienie że tak naprawdę nie mam komu czegokolwiek wybaczać  – nikt tak naprawdę mnie nie skrzywdził. To ja byłem tą stroną negatywną.. Znienawidziłem siebie . Wracały do mnie co chwilę wspomnienia,  krzywda moich dzieci, żony … to bolało najbardziej. Po pierwsze dlatego że ich najbardziej skrzywdziłem  – skrzywdziłem tak, że prawdopodobnie nigdy nie uda mi się wielu rzeczy naprawić, po drugie dlatego że z nimi najczęściej  byłem, w ich oczy musiałem patrzeć…. i wytrzymać wzrok udając na co dzień że nic się nie stało…
Przyszły rekolekcje trzeźwościowe w Koniakowie. Temat – przebaczenie… Zostałem poproszony o danie świadectwa na forum o przebaczeniu. Pozmieniały się plany i zamiast w towarzystwie dorosłych – ksiądz poprosił mnie podczas mszy – na której były także moje dzieci…  Pamiętam, przyznałem wtedy że nie mam komu przebaczać, że nikt mnie nie skrzywdził, że do nikogo nie mogę mieć pretensji – także do Boga. Ze jedyną osobą do której mam wielki żal jestem ja sam. I że nie potrafię sobie przebaczyć za to co nawyrabiałem. Nie umiałem pohamować łez tak wielkie emocje mną wstrząsały. Ale dobrze się stało. Musiałem to wreszcie na głos z siebie wyrzucić. I nie umiałem wtedy nikomu spojrzeć w oczy. Nie miałem prawa…. .
Mijały dni, tygodnie, miesiąc, drugi… a ja nadal nie umiałem sobie z tym poradzić. Zrozumiałem w końcu że muszę – nie będę umiał okazać prawdziwego uczucia innemu człowiekowi, jeżeli sam siebie nienawidzę.
Kolejny raz sprawdziła się metoda.. daj czas czasowi… . Minęło trochę czasu, emocje zaczęły opadać. zrozumiałem że tego co się stało nie odwrócę. Taki byłem i koniec. Ale się zmieniam. Naprawdę się zmieniam. Potrafię się zmienić. Długo jeszcze ze sobą walczyłem. Aby móc się z tym uporać brakowało mi .. jak się okazało – czystego sumienia. Nadal dawałem sobie zgodę czasami na zły humor, na bycie nie miłym, na zmęczenie, na to ŻE MI SIĘ NALEŻY to i tamto, że  mi wolno  czasami zapomnieć na chwilę o programie, o dekalogu, jakieś drobna kradzież w pracy( śrubki czy coś tam..) Szczególnie to co mi się należało.. w moim rozumieniu. Czemu inni mieli ponosić konsekwencje mojego życia poza mną?
Wiele kosztuje mnie dzisiaj czyste sumienie. Ale staram się. Czasami zastanawiam się czy nie przesadzam – ostatnio miałem opory wywieść koleżance śmieci na śmietnik osiedlowy… bo przecież to niezgodne z tym co wyznaję.. ale sam zaproponowałem..:) . Właśnie – bardzo boję się wyjątków od zasad. Wiem że jeżeli pozwolę sobie na jeden.. za chwile będzie drugi.. i trzeci… Znam siebie. Cóż – staram się być na tyle uczciwy na ile dzisiaj potrafię. Nie wiem na ile dalej sobą manipuluję, zdaję sobie sprawę i liczę się z tym że za rok, dwa.. będę śmiał się z mojej dzisiejszej uczciwości.. . Ale pomimo wszystko, pomimo wyrzeczeń ( zrezygnowałem z wędkowania,gier komputerowych, itp.. – i to nie przez samo ukaranie czy samoudręczenie – ale dlatego że mam coś do zrobienia w życiu, i dlatego że tego chcę  a nie muszę.. ) pomimo wielogodzinnej codziennej pracy, zmęczenia, niewyspania – jestem radosny i bez problemu patrzę co rano w lustro. Patrzę też z uwagą i słucham innych ludzi – ponieważ nauczyłem się już przyjmować krytykę ( na razie nie bez emocji..)- i potrzebuje zwrotnych informacji. Bez tego nie mógłbym się rozwijać. Czym jest luksus czystego sumienia może zrozumieć tylko ten, który przez całe życia go nie zaznał..  Na dzisiaj i na następne 24 godziny wybrałem drogę . Zrobiłem to co do mnie należy, zabezpieczyłem się i robię swoje. Jutro wstanę rano i jeżeli Bóg pozwoli skorzystam z narzędzi które dostałem od wspólnoty AA i zadbam bym jutro też chciał być uczciwy – na tyle na ile naprawdę potrafię. Wreszcie staram się robić coś porządnie i nie chcę tego spieprzyć… Jestem przecież innym człowiekiem, normalnym, ludzkim. Zaakceptowałem swoje wady – ale nie daję im przyzwolenia na kierowanie mną.  Zaakceptowałem swój wygląd i stwierdziłem że jak odrobinę o niego zadbam.. ogolę się ( choć bardzo się nie chce..), umyję, przyzwoicie ubiorę, wejdę raz na miesiąc na solar by nie być całkiem blady.. – to nawet zabawny i przyjazny ludziom ze mnie stworek :):) Właśnie – nauczyłem się nie patrzeć na wszystko tak cholernie poważnie. Choć i to nie jest łatwe. A skoro ludzie obdarzają mnie  zaufaniem i chcą bym pomógł im w realizacji programu – znaczy że i wewnętrznie się zmieniam.
Coraz częściej się przekonuję – że życie pomimo tych wszystkich zmartwień, kłopotów i trosk – jest wspaniałe. I wiem, że jeżeli o to zadbam – zawsze dostanę to czego naprawdę do życia potrzebuję. Co więcej – zazwyczaj dostaję więcej więc mam za co dziękować i być wdzięcznym. Zamiast biadolić czemu ja – tak potrzebujący nie wygrywam w totolotka – powinienem się cieszyć że nie wygrywam.. bo moja Siła Wyższa wie, że co by się ze mną stało gdyby nagle odeszły wszelkie moje troski i zmartwienia…  Ona wie, a ja się mogę domyślać :):)
… Niech się dzieje wola Twoja a nie moja…



Jeżeli moja strona ci się podoba dodaj prosze plusik…
Reklama
Jest możliwość umieszczenia reklamy na mojej stronie. Zainteresowanych zapraszam do kontaktu